Witajcie moi drodzy. Dziś opiszę coś co na samym starcie zniechęciło mnie nauki w Technikum Informatycznym, a mianowicie tym przed czym wszscy mnie ostrzegali, czyli "to jest dla chłopców". Ci którzy to mówili nie mylili się, ale wychodzę z założenia, że wszystkiego się można nauczyć.
Dobre złego początki. Pierwsze lekcje zawodowe: System binarny, rzędy zer i jedynek, zamany z systemu binarnego na dziesiętny, oktanowy i heksanowy i związane z nimi działania. Wszystko opierające się na matematyce więc łatwe.
Niestety jak to zwykle bywa co dobre szybko się kończy i wymagane są zdolności typowo dla mężczyzn. Dostajemy mierniki i bez żadnej pomocy powinniśmy umieć ich użyć. Pan profesor uznał, że jak mamy instrukcje to się połapiemy, ale coś nie wyszło. Modliłam sie tylko żeby przeżyć te lekcje i iść dalej.
Jakoś przeszło udało mi się nie zepsuć sprzętu, ale okazało się że to nie koniec, bo kilka dni później pojawiły sie lutownice i sterta kabli i co? Wszystko od początku powinniśmy to już potrafić, ale skoro nie to jedna prezentacja i ćwiczcie, nieważne że połowy z tego co było na początku nie rozumiem. Inaczej niż ćwicząc się nie nauczysz więc ćwicz. Z trudem ale się skończyło, 2 lekcje ominełam bo dziewczyn nie było, a nie chciałam być sama, ale i tak one by mi nic nie dały.
A pod koniec każdej lekcji ulubione zajęcie nauczyciela czyli wyśmiewanie bezsensownych zachowań uczniów podczas minionej lekcji i... ja na pierwszy ogień. Teoria i systemy idą mi świetnie same dobre oceny, a tu nagle praktyka i lecę w dół.
I choć szczęśliwa, że to koniec tych ćwiczeń zostałam zapewniona, że zdolności takie będą potrzebne w przyszłości. I co mi zostaje? Edukacja we własnym zakresie. W domu, zakupić lutownie i miernik i trenować na zmanę. W domu przynajmniej nikt mnie nie będzie wyśmiewał. Ale słuchając opowieści emerytowanego informatyka, naszego Profesora dochodzę do wniosku, że warto warto precierpieć bo później nasza praca może byś lekka i opłacalna.